niedziela, 26 października 2008

Sometimes the same is different...

...but mostly it's the same.

O ludzie, mój wydział jest jądrem chaosu we wszechświecie. Wygląda niepozornie, ale kiedy rano studenci przychodzą się uczyć i groźny woźny zamyka drzwi od środka, wewnątrz dzieją się straszne rzeczy. A już najstraszniejsze jest to wielkie COŚ, co pociąga za wszystkie sznurki i decyduje o wszystkim - bezosobowe wielkie COŚ, którym wykręcają się panie w dziekanacie, sekretariatach i wszystkich innych miejscach. Wielkie COŚ, które jest przyczyną i skutkiem, które decyduje o terminach i jak fala morska na kamienisty brzeg wyrzuca gotóweczkę na konta Politechniki, by ta z kolei mogła przekazać ją mnie. Czemu COŚ przelewa tak późno, jak liczy, ile, według jakich zasad rozdziela? To pozostaje wielką, szarą tajemnicą, i będzie jedną z tych nierozwiązywalnych zagadek, nad którymi zastanawiać się będę na starość, siedząc w bujanym fotelu przed kominkiem.

I ile jest drzwi w dziekanacie? Gdzie znika tajemniczy pan z bródką, który rządzi komputerowym systemem Dziekanat, kiedy ustawia się do niego kolejka? Ile jest małych karteczek, które wiszą po zakamarkach gmachu i noszą na sobie ślady wielkich i ważnych informacji? Ile jest sekretariatów - ale tak naprawdę?

Życie, tak, to samo życie pogubiło się w korytarzach wydziału i nie mogąc się wydostać, robi bałagan.

Ja mam problem, nie chcą mi dać stypendium, bo mnie tam nie ma i nie mogę nic załatwić osobiście. Chaos i poszarpane nerwy. Nie chcę tam wracać. A z drugiej strony - to w końcu mój ukochany wydział, o którym marzyłam po nocach i który śnił mi się zamiast książąt na białych koniach.

Malmö & København...

... czyli studenci architektury na study visit w szwedzkich i duńskich domach starców.

Jak to się stało? Zwyczajem szwedzkich szkół wyższych jest finansować studentom edukacyjne wycieczki. Nasza szkoła postanowiła wysłać nas do Malmo i Kopenhagi. W środę rano wyruszyliśmy z Goteborga pięknymi, wypożyczonymi przez Chalmers samochodami (siedmioosobowa zautomatyzowana jak statek kosmiczny Kia Carnaval na pięć osób). Kierunek: południe! Deszczowe, wietrzne, nadmorskie południe.

Do Malmo jedzie się około czterech - pięciu godzin. (Kiedy zapytać Szweda, ile jedzie się z G. do Malmo, odpowie, że to zależy od kierowcy - zaczynam mieć dosyć tych dyplomatycznych grzeczności i rozmów przechodzących przez przełyk gładko jak kluski - chcę się z kimś pokłócić!!!).
Po drodze wpadamy do Klippan, trochę wgłąb lądu (to atrakcja, nie widzieć morza!) - jest tu kościół St. Petri zaprojektowany przez Lewerenza. Jest tak ciemny, że mieszkańcy okolicznych wiosek nie chcą brać w nim ślubów. Wnętrze utrzymane w klimacie katakumb, w jakich pierwsi chrześcijanie odprawiali nabożeństwa, nie jest w guście protestanckim - wydaje mi się jednak, że każdemu katolikowi czy wyznawcy prawosławia przypadłby do gustu ten mroczny, rozświetlony złotawym pobłyskiem miedzi nastrój.
W Malmo wizytujemy Turning Torso, intensywnie promowany przez dewelopera i równie intensywnie olewany przez wszystkich Szwedów, oraz okolice wieżowca, nowo budowane, bardzo skandynawskie w klimacie osiedla mieszkaniowe na wybrzeżu (Skaniapark). Największą atrakcją, prócz bardzo ekskluzywnej, darmowej toalety koło wieżowca, jest plac zabaw i skate park.
Oczywiście wizytujemy senior housing (Landgangen - www.boactiv.se) - czyli małe osiedle mieszkaniowe (40 mieszkań jedno - i dwuosobowych) dla ludzi powyżej 40. roku życia. Zarząd spółdzielni przyjmuje nas bardzo ciepło, wszyscy są bardzo podnieceni, zaskoczeni; skaczemy po budynku jak pchełki i jesteśmy bardzo szczęśliwi. Dużo się dowiadujemy.

Przekraczamy most! Jaki piękny! Chmury nad morzem są jak obłoki nad naszymi polskimi polami pszenicy! Jedziemy szybko i kręcimy się w fotelach, nie mogąc doczekać się Danii.

Pierwsze, co robimy w Danii, to gubimy się. Ponieważ jest nas dziesięcioro, jedziemy dwoma samochodami - zjazd z autostrady - jeden samochód jedzie w jedną, drugi w drugą - już się nie widzimy - aaa! Jedziemy szukać szkoły żeglarstwa zaprojektowanej przez PLOT. Znajdujemy ją na wybrzeżu, już szarą od zmierzchu. Musimy włamać się na działkę, dzielnie pokonujemy płoty i inne przeszkody. Ponieważ budynek jest jak drewniane górki, skaczemy, turlamy się i ścigamy. Kiedy wracamy do samochodu, zjawia się druga grupa.
Jedziemy do hostelu Sleep in Haven. Kolację jemy w tajskiej restauracji, idziemy do pubu, słuchamy koncertu na żywo. Noc to jakaś farsa - nie mogę spać, ktoś chrapie, ktoś ciągle wchodzi i schodzi z łóżka, otwiera drzwi, komuś budzik dzwoni o 6.12 (sic!). O ludzie, drugiego dnia mam potworną migrenę...

Jedyne, co możne robić, gdy ma się migrenę i jest się Danutą, to być twardym. Łykam pigułki, wsiadam do samochodu. Jak działamy, to działamy, zdaje się, więc zaczynamy dzień od domu starców w centrum Kopenhagi. Staruszkowie mają basen na ostatnim piętrze, w budynku z czerwonej cegły pięknie obrośniętej dorodnym bluszczem.
Dalej Fredriksberg Kommune, czyli Altenwohnen in Kopenhagen. Nowo wybudowany dom starców w parku, który jeszcze nie powstał. W kształcie futurystyczny, jak wielki krążownik przysiada sobie na trawie i błyszczy w słońcu. Kiedy chcemy wejść do środka, nikt nie otwiera. Włamujemy się przez niski płotek, wspinamy na schody, zaglądamy we wszystkie możliwe okna - są staruszkowie, z głowami sennie opadłymi na piersi, ale kto tu rządzi? Wygląda, jakby personel zamknął rezydentów na klucz i poszedł na kawę. Samowolnie zwiedzamy tarasy i zaglądamy do kuchni, pralni i siłowni. Jak pustynia, i tylko śpiący pensjonariusze na wózkach inwalidzkich w głębi pomieszczeń.
Potem krótka wizyta w Christianii, siedlisku Szatana i hippisów. Jemy tam bardzo smaczny, wegetariański lunch.
Odwiedzamy kościół zaprojektowany przez Jorna Utzona. No i to musicie zobaczyć.





Wsiadamy do naszych wielgachnych poduszkowców, zwiedzamy miasto. Jedziemy oglądać nową dzielnicę Restad (http://www.cphx.dk/index.php?language=uk&id=147611#37336), w której wszystko wyrasta z rozkopanej ziemi. Wśród kiełkujących budynków są: VM (http://www.jdsarchitects.com/index_scroll.html), szkoła, wijący się wąż PLOT, gmach telewizji, studencki akademik i wiele wiele innych.
Wracamy do miasta, ja zmykam do hostelu, leczyć głowę, reszta drużyny je obiad. Powracam za dwie godziny, by szwendać się po mieście i wypić gorącą czekoladę w przemiłej kawiarence. Oczywiście, siedzimy na dworze, mimo przejmującego zimna i wiatru. Jesteśmy w Danii, chłoniemy klimat.

Następnego dnia rano chłopcy biorą samochód i jadą w nowe osiedla, a my (ja, Anna i Anne) zwiedzamy centrum Kopenhagi. Chcemy obejrzeć zmianę warty w pałacu, ale nikt się nie zmienia. Widzimy nowy gmach opery (z daleka), forty, syrenkę (która jest mała, smutna i trzyma w dłoni szmatę - nasza warszawska jest twardym, wielgachnym babochem - i, wierzcie mi, zjadłaby tę małą na śniadanie i nawet by nie zauważyła). Chłopcy, spóźnieni tylko o pięć minut, zabierają nas poduszkowcem na poszukiwanie przygód. Pierwsze dwie przygody to przedszkola projektowane przez Dorte Mandrup Arkitekter, potem Black Diamond (biblioteka) i America Plads - a wszystko to w strugach słodkiego, kontynentalnego deszczu.

Wykończeni wyjeździmy z miasta, by udać się do Louisiany - na północ od Kopenhagi - największego w Danii muzeum sztuki nowoczesnej z piękną kolekcją Giacomettiego (mają też Picassa, Moora, i innych, ale wierzcie mi - byłam zmęczona!). Plączemy się po budynku, rozciągniętym po parku, zmuszającym nas do patrzenia w rozedrgane od spadających kropel morze. Widzimy światła Szwecji, albo tak nam się zdaje. Pijemy kawę.
Jest kompletnie ciemno, co nas nie powstrzymuje od wizyty w Fredensborg, gdzie w latach sześćdziesiątych Utzon poustawiał domki atrialne. Włazimy na mokre mury i obszczekują nas psy. Świetnie, jak mówi Miquel: jak mnie złapią, powiem, że jestem studentem architektury. Racja, mnie też zawsze wpuszczają wszędzie, jak robię wielkie oczy i mówię, że jestem studentką architektury i chcę tylko popatrzeć.

Poduszkowcem docieramy do promu, dwadzieścia minut i jesteśmy w Szwecji. Jedziemy do Goteborga, grając w różne gry, śmiejąc się, a w końcu: śpiąc. W domu jestem przed pierwszą w nocy.

Windows

Ponieważ mam obsesję na punkcie płaskich, żenująco frontalnych ujęć, opowiem Wam o oknach. W Szwecji każde okno to kompozycja, a rama okienna - to Rama. Jednak nie można na te obrazy patrzeć - to forma umowy społecznej. Nikt nie ma zasłon, bo zasłony to wymysł Szatana (dobry człowiek nie ma nic do ukrycia), ale też nikt w okna nie zagląda, bo ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

Ja zaglądam, bo jestem z kraju, gdzie wszyscy zaglądają. Uroczyście ogłaszam otwarcie serii Okna.

sobota, 25 października 2008

Sweet Sweet Sweden

Ponieważ lubię się powtarzać, informuję, że te same zdjęcia, które były publikowane tutaj, na tym blogu, ekskluzywnie, tylko dla Was, Czytelnicy, są teraz publikowane na moim albumie picasy, jeszcze tłumniej nawiedzanym przez rzesze Oglądaczy. Jako bonus dorzucam około 70 innych, równie słodkich.

Adres jest taki: http://picasaweb.google.com/Czarnecka.D.E

wtorek, 21 października 2008

Nie lubię poniedziałków

Tak naprawdę, to każdy dzień jest moim przyjacielem... Ten poniedziałek był moim przyjacielem bardzo długo, bardzo męcząco i bardzo muzycznie, powiedziałabym.

Wstałam sobie o 6.30 z zamiarem pójścia na zajecia na 8.15. Ale znacie moją sytuację: do szkoły pod górkę wozi mnie rower. Schodzę do stajni, odpinam mego rumaka, otwieram drzwi garażu, stoimy sobie, patrzymy na zalany wodą świat i słyszę, jak on do mnie skrzypi: chrzanię. No to poczekaliśmy aż przestanie padać.
O 10.15 zjawiam się na wydziale, uzbrojona w skalówkę i nożyczki, ha, gotowa do pracy i pełna zapału, ale nic nie zrobiłam, bo wszyscy załatwiali wycieczkę do Danii, a mnie nic się nie chciało, więc siedziałam i bazgrałam, i cała byłam rozlazła, i chyba inni patrzyli na mnie z wyrzutem - zrób coś Danuta! Eh, więc się wzięłam i zaczęłam szukać map Kopenhagi i Malmo.
Dalej był lunch, a ponieważ o poranku byłam zbyt leniwa, miałam tylko musli z jogurtem, słodką paciaję, która ledwo dała się przełknąć. Normalnie jem makaron z czymś tam albo wypieszczoną kanapkę.
Potem nadal załatwiali, a ja myślałam nad projektem. Potem wszyscy sobie poszli, a ja oglądałam projekty z zeszłego roku. Potem poszłam na taniec, ale na wszystkich wydziałach poza naszym są egzaminy, więc byłam jedyną dziewczyną, tańczyłam więc przez dwie godziny na okrągło i na zmianę z trzema chłopcami. Bolą mnie nogi.
A potem wróciłam na wydział, trochę podłubałam, a o 19 poszłam na koncert.
Z tym koncertem to jest tak: Chalmers Damkören (dam - żeński, kör - chór), w którym śpiewa Anna z Barcelony, przygotował darmowy koncert w Landala Chapel. Więc poszłyśmy. Bardzo pięknie, repertuar zróżnicowany, jedną piosnkę zadedykowała Anna mnie (o tym, jak to po ciemku na ulicy spotyka się swojego ukochanego; tytuł ma A nightingale sang in Berkley square). Och, ach.
Wróciłam do domu około 21. Ha, a na drugi dzień, czyli dziś, dostałam migreny.

A teraz oglądajcie bardzo kiepsko oświetlone wnętrze Landala Chapel + damkören.



A to już chór.



A to Anna. Zwróćcie uwagę, jak prawidłowo należy rozwierać paszczę przy śpiewaniu Agnus Dei (Anna robi to niepoprawnie, dziewczyna przed nią (w okularach) - wzorowo).

International Dinner at Danka's!

Tak, Internationa Dinner u mnie!

Skład: Anne (Deutschland), Anna (Katalonia), Katrin (Deutschland), Danuta (najsłodsza Polska). Reprezentacja Niemiec była nieco osłabiona - nie grała Luise, którą trener odwołał do Barcelony. Robi tam projekt urbanistyczny.

Menu:
danie główne - pierś z kurczaka z cytryną, pomarańczą, grejfrutem i rozmarynem.
deser: banany zapiekane z czekoladą i kokosem.

Joł. Chciałam zrobić grochówkę, ale nie było nigdzie suszonego grochu w połówkach (ani w ogóle suszonego grochu). Było 15 000 rodzajów fasoli i cieciorka. Może poeksperymentuję z fasolową i cieciorkową, ale to już na własny rachunek.
Banany natomiast nacina się (nie obiera), wypycha czekoladą gorzką, zasypuje wiórkami kokosowymi i wkłada do pieca. Kiedy skórka sczernieje, można podawać.

Ponieważ jestem leniwa, nie wyjęłam aparatu i nie mam zdjęć z mojego International Dinner. Prezentuję zdjęcia Anny z Barcelony (okrojone przeze mnie).

Tu ja i Anne przygotowujemy cytrusy. Filetowanie cytrusów to mrówcza praca, szczęśliwie przez większość czasu smażyłam kurczaka. Może nie widać, ale jestem w koszulce AZS PW (czyli w koszulce miszczów kolarstwa i nie tylko).



Tak natomiast czekoladą wypycha się banany. Ręce moje i Katrin.



A tak wygląda banan tuż przed pożarciem.



Tu my przy stole, zaraz będziemy pałaszować. Romantycznie, przy świecach.



A tu Anna portretuje siebie + miasto (czyli widok z mojego okna).

poniedziałek, 20 października 2008

No to jeszcze pokażę Wam pogodę na najbliższy tydzień

I nawet tego nie skomentuję.

Poniedziałek
możliwy deszcz. pochmurno. Maks.: 53° F. / 12° C. Wiatr PdPdZd 24 mph. / 39 km/h. Chance of precipitation 20%.
Poniedziałek wieczór i noc
możliwy deszcz. pochmurno. Min.: 44° F. / 7° C. Wiatr PdPdZd 24 mph. / 39 km/h. Chance of precipitation 30%.
Wtorek
deszcz. Maks.: 51° F. / 11° C. Wiatr PdZd 20 mph. / 32 km/h. Chance of precipitation 70%.
Wtorek wieczór i noc
możliwy deszcz. obłoki zanikające. Min.: 41° F. / 5° C. Wiatr ZdPdZd 11 mph. / 18 km/h. Chance of precipitation 20%.
Środa
możliwy deszcz. obłoki zanikające. Maks.: 51° F. / 11° C. Wiatr PdZd 17 mph. / 28 km/h. Chance of precipitation 30%.
Środa wieczór i noc
możliwy deszcz. obłoki zanikające. Min.: 41° F. / 5° C. Wiatr ZdPdZd 13 mph. / 21 km/h. Chance of precipitation 50%.
Czwartek
możliwy deszcz. obłoki zanikające. Maks.: 50° F. / 10° C. Wiatr ZdPdZd 13 mph. / 21 km/h. Chance of precipitation 20%.
Czwartek wieczór i noc
możliwy deszcz. pochmurno. Min.: 39° F. / 4° C. Wiatr południowy 24 mph. / 39 km/h. Chance of precipitation 30%.
Piątek
możliwy deszcz. niewielkie zachmurzenie. Maks.: 51° F. / 11° C. Wiatr zachodni 17 mph. / 28 km/h. Chance of precipitation 50%.
Piątek wieczór i noc
możliwy deszcz. obłoki zanikające. Min.: 42° F. / 6° C. Wiatr zachodni 15 mph. / 25 km/h. Chance of precipitation 20%.
Sobota
możliwy deszcz. obłoki zanikające. Maks.: 51° F. / 11° C. Wiatr ZdPdZd 17 mph. / 28 km/h. Chance of precipitation 20%.
Sobota wieczór i noc
możliwy deszcz. obłoki zanikające. Min.: 41° F. / 5° C. Wiatr ZdPdZd 17 mph. / 28 km/h. Chance of precipitation 20%.

Nie rozumiem

Wstałam rano, nieco jednak zaniepokojona losem moich skromnych oszczędności. Zacytuję Wam, drodzy czytelnicy, fragment artykułu z Money.pl:

Jeśli dotychczas GPW podążała mniej więcej śladami zachodnich giełd, w tym przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, to w miniony piątek polscy inwestorzy przecierali oczy ze zdumienia. Indeksy w Warszawie, Czechach i na Węgrzech leciały na łeb na szyję, a reszta parkietów delektowała się wzrostami.
Okazało się, że jesteśmy pechowcami i tracimy przez naszych sąsiadów - Węgrów, którzy borykają się z ogromnymi problemami finansowymi, a plotka głosi, że mogą powtórzyć los upadłej Islandii. Węgry to o wiele większa gospodarka niż wspomniani wyspiarze, toteż zagraniczni inwestorzy w panice zaczęli uciekać z...właśnie - rynków naszego regionu, w tym z Polski. Zagraniczne instytucje finansowe, podobnie jak nasze TFI, inwestują w całe regiony, stąd dla tamtejszych managerów tworzymy system naczyń połączonych.

Zakończenie jest jednak optymistyczne:

Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie należy się jednak odbicie. Po pierwsze dlatego, że dosyć niesłusznie zostaliśmy potraktowani w ubiegły piątek przez zagranicznych inwestorów. Parkiety w USA, jak i w Europie zakończyły tydzień optymistycznie. Amerykańskie indeksy zyskały 4 proc. - najwięcej od marca 2003 roku. Rynek międzybankowy nieco się uspokoił. W bieżącym tygodniu szykuje się również spotkanie krajów OPEC, które obetną produkcję ropy przynajmniej o milion baryłek. Zaowocuje to wzrostem cen czarnego złota, a tym samym - przynajmniej teoretycznie - pomoże naszym spółkom surowcowym.

To daje mi nadzieję, że moje 900 PLN jest bezpieczne. Pamiętacie wszystkie period dramas (typu Jane Austen i Ania z Zielonego Wzgórza): banki bankrutowały, a ludzie umierali na zawały - ale czy coś takiego może się zdarzyć dzisiaj? Nie potrafię sobie wyobrazić, proszę mi to wytłumaczyć.
Oto kolejny cytat z Money.pl (nie mogłam się powstrzymać, musiałam kliknąć na link przecierali oczy ze zdumienia w pierwzym akapicie):

Na wartości straciły wszystkie największe spółki. Przecena najbardziej uderzyła w sektor bankowy. Kursy dwóch największych rodzimych banków: Pekao i PKO BP bardzo mocno spadły o prawie 11 i 8 proc.

Ciekawe, jak tam mój bank.

W sumie prognozy są paskudne, nie wiedziałam, że jest tak źle. Co mam robić? Kryzys na Węgrzech! Ach, czemu jesteśmy tak blisko?! Wizzair lata z Goteborga do Budapesztu (hm, Wizzair w ogóle lata z Goteburga tylko do Warszawy, Gdańska i Budapesztu), może polecę pozwiedzać.
Przez ten paskudny, rozchaosiony kraj Węgry, i jeszcze te parszywe Stany, i spowolnienie leniwej Europy Zachodniej będziemy mieli mniejszy wzrost. Eh, arme Polen.

niedziela, 19 października 2008

Kryzys

Ponieważ przechadzam się pomiędzy słodkimi drewnianymi domkami i czytam Architecture of Hospitals, nie mam czasu na portale informacyjne. (I ochoty też nie mam.) Jednak różne źródła donoszą, że jest KRYZYS. Ludzie w panice wycofują pieniądze z banków.

Dobrze, że nie muszę tego robić. Na jednym koncie mam niespełna 900 PLN, na drugim - 400 (słownie: minus czterysta). Ha, jestem gotowa na KRYZYS.

Koniec przeziębienia!

Nie wszyscy czytelnicy wiedzą: deszcz + morska bryza + rowerowe podróże na wzgórze = przeziębienie. Okres mojej rekonwalescencji kończy się właśnie dziś. Od jutra skaczę, biegam, jeżdżę jak szalona, pływam, pocę się i staję się twardą laską. Dziś byłam na spokojnym, romantycznym, słodkim od gnijących jabłek spacerze.

Szkoła podstawowa, mijam ją codziennie.



Nie bez powodu rama okienna nazwana została ramą - okno to kompozycja...


Szwedzi kochają domki z ogródkami - jak wszyscy. Ale oni mają na nie pieniądze.



Perfekcyjne. Biały płotek i te czerwone jabłuszka na drewnianych schodach.



Rower, latarenki i czerwona cegła.



Jabłonki...



Jabłuszka...



Chryzantemy...



Zagadka dnia - co to za zwierzę? Był metr ode mnie :D



Więcej zdjęć już niedługo w moich albumach picassy!!!
http://picasaweb.google.com/Czarnecka.D.E

Konferencja

Ageing Society: Ble Ble Ble - w czwartek byliśmy na konferencji w kampusie Chalmers. Cały dzień, od 9.00 do 17.ileś tam. Przerwa na kawę (darmowa kawa, herbata i kanapki), lunch (zobaczycie sami, co darmowe), kolejna przerwa na kawę, koniec.

Ten pan mówił o pieluchach i nietrzymaniu moczu.



To slajdy z jedynego wykładu, który był w jakikolwiek sposób interesujący. Z całego dnia - pół godziny.



Jeśli ktoś potrafi mi wytłumaczyć ten dowcip - bardzo proszę.


A to nasz darmowy lunch.



My przy stoliku.



Anna prezentuje plastikowe trzymadełko na kieliszek :P.

My, erasmusy, ciężko pracujemy...

Teraz zademonstruję na przykładzie poniższych przykładów, jak niesprawiedliwe jest życie. My, erasmusy, ciężko tutaj pracujemy i pot spływa nam z czół na modele, które rzeźbimy w twardej jak skała tekturze, tymczasem szwedzcy studenci... sami zobaczcie.

To nasz model. Nasz projekt domu starców.



To Anna i ja przy pracy (ja na zdjęciach albo niezbyt ładna, albo poruszona - i wolę to drugie:P).



Piękny?



A teraz zobaczcie, co wyprawiają ci gnuśni Szwedzi!



Zdaje się, że budują wielkiego słonia z wikliny! A potem oglądają go ze wszystkich stron, włażą do środka i trącają trąbę.



Chcę, by ten człowiek był moim nauczycielem.



Ale ładne.



piątek, 17 października 2008

Gdzie jest słońce?!

Co za opcja. Dzisiejszego poranka widziałam już księżyc (tuż przed moim oknem!), ale słońca jeszcze nie widziałam...
Kurde, właściwie to wciąż widzę księżyc - naprzeciw swojego okna, dokładnie nad Johaneberg. Hm, gdzie jest słońce? Chmury jaśnieją, jakieś rokokowe obłoczyska tłoczą się nad horyzontem, w swej różowości wyłaniają się z lasów Molndal. Uh.
Piję kawę, i odprężam się - jako że jestem strasznie zmęczona, ponieważ na moich wakacjach za długo wczoraj posiedziałam na konferencji Ageing Society: Ble Ble Ble i byłam zbyt zmachana na cokolwiek konstruktywnego... więc zaczęłam oglądać film. To był "Malowany welon"... a potem nie mogłam spać do 00.30... Taki piękny film, tak się wzruszyłam, a jeszcze główny bohater był taki przystojny i umarł.

środa, 15 października 2008

Design work in the studio

Gdybym miała zaprojektować pokój do pracy dla studentów architektury... zamieściłabym, co następuje:
1. Wielki kosz na śmieci.
2. Wielką zmiotkę i szczotkę.
3. Stoły, stoły, ale nie za wielkie.
4. Lampy mocne i z mnóstwem przegubów.
5. Krzesła do pracy biurowej, koniecznie na kółkach (bo studenci architektury lubią się ścigać).
6. Szuflady na pierdoły.
7. Półki na większe pierdoły.
8. Tablice do przypinania i wieszania pierdół.
9. Tablice do pisania pierdół.
10. Stolik z ekspresem do kawy i czajnikiem elektrycznym - najlepiej w ogóle całą kuchnię i kanapę.

Dziś po raz pierwszy pracowałyśmy w swoim studio CAŁY DZIEŃ (od 9.00 do 17.30, uf, uf), więc mogę oceniać niedostatki, zalety i inne.
1. Mamy swoje stoliki, póki co wygodne. Mamy swoje półki i szuflady zamykane na kłódeczki (kłódeczki musimy kupić).
2. Z powodzeniem recyclingujemy papiery, kartony, magazyny, piani i styropiany, nitki i włóczki, szpilki i pineski - wszystko to jest cudownie blisko nas, w niezmierzonych ilościach i niekontrolowane przez nikogo.
3. Atmosfera pracy - nasze studio ma pomieścić nas dwadzieścioro dwoje - na to jest o wiele za małe, ale nie wszyscy są tacy pilni, jak my, a za to zawsze ktoś się kręci.
4. Ponieważ zawsze ktoś się kręci, nie jest zbyt cicho.
5. Mamy okno.
6. Ale wychodzi na zadaszony dziedziniec, nie otwiera się.
7. Jest nieco duszno.
8. Są komputery.
9. Ale tylko 3.
10. Ale jest dużo gniazdek i można pracować na własnych cudownych laptopach!
11. Nie ma zmiotki i szczotki.
12. Jest gigantyczny kosz na śmieci.
13. Jest tablica do pisania.
14. Nie ma tablicy do przypinania.
15. NIE MA CZAJNIKA ELEKTRYCZNEGO ani KANAPY
16. Jest ekspres do kawy, ale chyba nie działa. Wygląda bardzo niekompletnie i nikt go nie używa.
17. Więc właściwe jakby nie było ekspresu do kawy.

Cały dzień rozmyślałyśmy nad naszymi domkami dla starszych ludzi. Ach, ustaliłyśmy nieco szczegółów, ale to bardzo ciężkie, kiedy pracuje się w trzyosobowej grupie - ale dobrze dla mnie, poćwiczę. Czasem mam ochotę krzyczeń "Aaaaa będzie tak, jak ja chcę i koniec!", bo zdaje mi się, że jestem najmądrzejsza - ale nie jestem, jak ogólnie wiadomo. W sumie - z dziewczynami pracuje mi się dużo lepiej niż np. z ludźmi na warsztatach OSSA w zeszłym roku. Czy to ja się rozwijam, czy świat staje się lepszy?
Mamy dwie działki, wiemy, jak chcemy je połączyć, zdecydowałyśmy mniej więcej o charakterze zabudowy i rozmieszczeniu funkcji, ale to początek, och to początek przez wielkie P i resztę liter też...
Jejku, jakie życie jest ciężkie! Gdzie mój erasmusowy żywot między nocnym klubem i kocykiem w parku? ... hm, to mi przypomina, że pada :D.
Mieliśmy też niesłychanie ciekawy wykład o... hm, metodach pracy nad skomplikowanymi projektami: wymianie doświadczeń i informacji o potrzebach między projektantami, zarządzającymi i użytkownikami obiektu od samego początku procesu projektowego, czyli formułowaniu programu. Uh, te zabawy klockami :D.

A oto my, tj. głównie ja, przy pracy - zdjęcia Anne: