niedziela, 26 października 2008

Sometimes the same is different...

...but mostly it's the same.

O ludzie, mój wydział jest jądrem chaosu we wszechświecie. Wygląda niepozornie, ale kiedy rano studenci przychodzą się uczyć i groźny woźny zamyka drzwi od środka, wewnątrz dzieją się straszne rzeczy. A już najstraszniejsze jest to wielkie COŚ, co pociąga za wszystkie sznurki i decyduje o wszystkim - bezosobowe wielkie COŚ, którym wykręcają się panie w dziekanacie, sekretariatach i wszystkich innych miejscach. Wielkie COŚ, które jest przyczyną i skutkiem, które decyduje o terminach i jak fala morska na kamienisty brzeg wyrzuca gotóweczkę na konta Politechniki, by ta z kolei mogła przekazać ją mnie. Czemu COŚ przelewa tak późno, jak liczy, ile, według jakich zasad rozdziela? To pozostaje wielką, szarą tajemnicą, i będzie jedną z tych nierozwiązywalnych zagadek, nad którymi zastanawiać się będę na starość, siedząc w bujanym fotelu przed kominkiem.

I ile jest drzwi w dziekanacie? Gdzie znika tajemniczy pan z bródką, który rządzi komputerowym systemem Dziekanat, kiedy ustawia się do niego kolejka? Ile jest małych karteczek, które wiszą po zakamarkach gmachu i noszą na sobie ślady wielkich i ważnych informacji? Ile jest sekretariatów - ale tak naprawdę?

Życie, tak, to samo życie pogubiło się w korytarzach wydziału i nie mogąc się wydostać, robi bałagan.

Ja mam problem, nie chcą mi dać stypendium, bo mnie tam nie ma i nie mogę nic załatwić osobiście. Chaos i poszarpane nerwy. Nie chcę tam wracać. A z drugiej strony - to w końcu mój ukochany wydział, o którym marzyłam po nocach i który śnił mi się zamiast książąt na białych koniach.

1 komentarz:

BeataG pisze...

obyś miała kominek i fotel bujany przed nim!