niedziela, 26 października 2008

Malmö & København...

... czyli studenci architektury na study visit w szwedzkich i duńskich domach starców.

Jak to się stało? Zwyczajem szwedzkich szkół wyższych jest finansować studentom edukacyjne wycieczki. Nasza szkoła postanowiła wysłać nas do Malmo i Kopenhagi. W środę rano wyruszyliśmy z Goteborga pięknymi, wypożyczonymi przez Chalmers samochodami (siedmioosobowa zautomatyzowana jak statek kosmiczny Kia Carnaval na pięć osób). Kierunek: południe! Deszczowe, wietrzne, nadmorskie południe.

Do Malmo jedzie się około czterech - pięciu godzin. (Kiedy zapytać Szweda, ile jedzie się z G. do Malmo, odpowie, że to zależy od kierowcy - zaczynam mieć dosyć tych dyplomatycznych grzeczności i rozmów przechodzących przez przełyk gładko jak kluski - chcę się z kimś pokłócić!!!).
Po drodze wpadamy do Klippan, trochę wgłąb lądu (to atrakcja, nie widzieć morza!) - jest tu kościół St. Petri zaprojektowany przez Lewerenza. Jest tak ciemny, że mieszkańcy okolicznych wiosek nie chcą brać w nim ślubów. Wnętrze utrzymane w klimacie katakumb, w jakich pierwsi chrześcijanie odprawiali nabożeństwa, nie jest w guście protestanckim - wydaje mi się jednak, że każdemu katolikowi czy wyznawcy prawosławia przypadłby do gustu ten mroczny, rozświetlony złotawym pobłyskiem miedzi nastrój.
W Malmo wizytujemy Turning Torso, intensywnie promowany przez dewelopera i równie intensywnie olewany przez wszystkich Szwedów, oraz okolice wieżowca, nowo budowane, bardzo skandynawskie w klimacie osiedla mieszkaniowe na wybrzeżu (Skaniapark). Największą atrakcją, prócz bardzo ekskluzywnej, darmowej toalety koło wieżowca, jest plac zabaw i skate park.
Oczywiście wizytujemy senior housing (Landgangen - www.boactiv.se) - czyli małe osiedle mieszkaniowe (40 mieszkań jedno - i dwuosobowych) dla ludzi powyżej 40. roku życia. Zarząd spółdzielni przyjmuje nas bardzo ciepło, wszyscy są bardzo podnieceni, zaskoczeni; skaczemy po budynku jak pchełki i jesteśmy bardzo szczęśliwi. Dużo się dowiadujemy.

Przekraczamy most! Jaki piękny! Chmury nad morzem są jak obłoki nad naszymi polskimi polami pszenicy! Jedziemy szybko i kręcimy się w fotelach, nie mogąc doczekać się Danii.

Pierwsze, co robimy w Danii, to gubimy się. Ponieważ jest nas dziesięcioro, jedziemy dwoma samochodami - zjazd z autostrady - jeden samochód jedzie w jedną, drugi w drugą - już się nie widzimy - aaa! Jedziemy szukać szkoły żeglarstwa zaprojektowanej przez PLOT. Znajdujemy ją na wybrzeżu, już szarą od zmierzchu. Musimy włamać się na działkę, dzielnie pokonujemy płoty i inne przeszkody. Ponieważ budynek jest jak drewniane górki, skaczemy, turlamy się i ścigamy. Kiedy wracamy do samochodu, zjawia się druga grupa.
Jedziemy do hostelu Sleep in Haven. Kolację jemy w tajskiej restauracji, idziemy do pubu, słuchamy koncertu na żywo. Noc to jakaś farsa - nie mogę spać, ktoś chrapie, ktoś ciągle wchodzi i schodzi z łóżka, otwiera drzwi, komuś budzik dzwoni o 6.12 (sic!). O ludzie, drugiego dnia mam potworną migrenę...

Jedyne, co możne robić, gdy ma się migrenę i jest się Danutą, to być twardym. Łykam pigułki, wsiadam do samochodu. Jak działamy, to działamy, zdaje się, więc zaczynamy dzień od domu starców w centrum Kopenhagi. Staruszkowie mają basen na ostatnim piętrze, w budynku z czerwonej cegły pięknie obrośniętej dorodnym bluszczem.
Dalej Fredriksberg Kommune, czyli Altenwohnen in Kopenhagen. Nowo wybudowany dom starców w parku, który jeszcze nie powstał. W kształcie futurystyczny, jak wielki krążownik przysiada sobie na trawie i błyszczy w słońcu. Kiedy chcemy wejść do środka, nikt nie otwiera. Włamujemy się przez niski płotek, wspinamy na schody, zaglądamy we wszystkie możliwe okna - są staruszkowie, z głowami sennie opadłymi na piersi, ale kto tu rządzi? Wygląda, jakby personel zamknął rezydentów na klucz i poszedł na kawę. Samowolnie zwiedzamy tarasy i zaglądamy do kuchni, pralni i siłowni. Jak pustynia, i tylko śpiący pensjonariusze na wózkach inwalidzkich w głębi pomieszczeń.
Potem krótka wizyta w Christianii, siedlisku Szatana i hippisów. Jemy tam bardzo smaczny, wegetariański lunch.
Odwiedzamy kościół zaprojektowany przez Jorna Utzona. No i to musicie zobaczyć.





Wsiadamy do naszych wielgachnych poduszkowców, zwiedzamy miasto. Jedziemy oglądać nową dzielnicę Restad (http://www.cphx.dk/index.php?language=uk&id=147611#37336), w której wszystko wyrasta z rozkopanej ziemi. Wśród kiełkujących budynków są: VM (http://www.jdsarchitects.com/index_scroll.html), szkoła, wijący się wąż PLOT, gmach telewizji, studencki akademik i wiele wiele innych.
Wracamy do miasta, ja zmykam do hostelu, leczyć głowę, reszta drużyny je obiad. Powracam za dwie godziny, by szwendać się po mieście i wypić gorącą czekoladę w przemiłej kawiarence. Oczywiście, siedzimy na dworze, mimo przejmującego zimna i wiatru. Jesteśmy w Danii, chłoniemy klimat.

Następnego dnia rano chłopcy biorą samochód i jadą w nowe osiedla, a my (ja, Anna i Anne) zwiedzamy centrum Kopenhagi. Chcemy obejrzeć zmianę warty w pałacu, ale nikt się nie zmienia. Widzimy nowy gmach opery (z daleka), forty, syrenkę (która jest mała, smutna i trzyma w dłoni szmatę - nasza warszawska jest twardym, wielgachnym babochem - i, wierzcie mi, zjadłaby tę małą na śniadanie i nawet by nie zauważyła). Chłopcy, spóźnieni tylko o pięć minut, zabierają nas poduszkowcem na poszukiwanie przygód. Pierwsze dwie przygody to przedszkola projektowane przez Dorte Mandrup Arkitekter, potem Black Diamond (biblioteka) i America Plads - a wszystko to w strugach słodkiego, kontynentalnego deszczu.

Wykończeni wyjeździmy z miasta, by udać się do Louisiany - na północ od Kopenhagi - największego w Danii muzeum sztuki nowoczesnej z piękną kolekcją Giacomettiego (mają też Picassa, Moora, i innych, ale wierzcie mi - byłam zmęczona!). Plączemy się po budynku, rozciągniętym po parku, zmuszającym nas do patrzenia w rozedrgane od spadających kropel morze. Widzimy światła Szwecji, albo tak nam się zdaje. Pijemy kawę.
Jest kompletnie ciemno, co nas nie powstrzymuje od wizyty w Fredensborg, gdzie w latach sześćdziesiątych Utzon poustawiał domki atrialne. Włazimy na mokre mury i obszczekują nas psy. Świetnie, jak mówi Miquel: jak mnie złapią, powiem, że jestem studentem architektury. Racja, mnie też zawsze wpuszczają wszędzie, jak robię wielkie oczy i mówię, że jestem studentką architektury i chcę tylko popatrzeć.

Poduszkowcem docieramy do promu, dwadzieścia minut i jesteśmy w Szwecji. Jedziemy do Goteborga, grając w różne gry, śmiejąc się, a w końcu: śpiąc. W domu jestem przed pierwszą w nocy.

1 komentarz:

BeataG pisze...

fajna wyprawa, fajne zdjęcia (więcej!)