sobota, 23 maja 2009

Student Union Building Night

W żadnym z krajów nieskandynawskiej Europy nie ma takich luksusów jak tutaj. Postanowiłyśmy skorzystać po raz ostatni z tych oferowanych przez Student Union Building. Po grillowym obiadku w ogródku akademika Anny udałyśmy się do sauny i na basen. Potem muzykowałyśmy w Music Room (Luisa - pianino, Anna - gitara, reszta - śpiew).



Grałyśmy w bilard, oglądałyśmy film w Church Room, pokładałyśmy się na wielkich kanapach.



Przed piątą zaczęłyśmy się zbierać. Śpiewały ptaki.

środa, 20 maja 2009

Wakacje!!!

Oddałam dziś projekt i tym samym rozpoczęłam sezon wakacyjny. Do rozpoczęcie kolejnego roku akademickiego zostało mi 4 miesiące i 2 tygodnie. Zauważcie: to prawie 5 miesięcy. 5 miesięcy to prawie pół roku :P. Studia to cudowna sprawa.

Mój projekt na rozbudowę muzeum sztuki w Goteborgu:





Umieszczę zdjęcia z wystawy, będzie porównanie.

Czeka mnie teraz dwa tygodnie laby + załatwiania papierkowych spraw + pakowania + jeżdżenia rowerem po okolicy :D:D

Do zobaczenia na polskiej ziemi!

niedziela, 10 maja 2009

Oslo

Przedwczoraj w nocy (autobus 1:55) wybrałyśmy się do Oslo. Intencja była taka, żeby wcześnie rozpocząć zwiedzanie i zakończyć je późno. Prognozy były takie, że miało padać od południa.

Gdzie był ostatnio Twój pająk??



O 5:09 stanęłyśmy na płycie terminalu autobusowego. Pierwszym naszym zadaniem było odnalezienie toalet. Na dworcu autobusowym zamknięte. Całkiem blisko była Oslo Sentralstasjon, pomyliwszy drogi doszłyśmy do dzielnicy imigrantów; jednak po godzince byłyśmy na dworcu i skorzystałyśmy z bardzo dowcipnie zaprojektowanej toalety (zamiast normalnego białego światła, niebieskie, jak w dyskotece - irytująco niepraktyczne). Skonsumowałyśmy śniadanko w poczekalni, w sąsiedztwie śpiących bezdomnych, których co chwila budzili strażnicy.

Dziewczęta na dworcu (w tle tablice i kasa z biletami):



Pierwsza na trasie była Opera miejska, nowa i znana na cały świat, cała w carraryjskim marmurze, zimna jak lodowa góra. Ten budynek to cała gama pustynnych krajobrazów. Zmaznąć można od samego patrzenia.

Luisa na pustyni:



Następnie skierowałyśmy swe kroki ku fortecy miejskiej, której bramy otwierają się o 6. Położyłyśmy się na trawie, ogrzewanej pierwszymi promieniami słońca i spałyśmy do 9.

Bezdomni w parku fortecy:



Łaziłyśmy po mieście, dopóki nie pootwierały się wszystkie muzea. Wstąpiłyśmy najpierw do Muzeum Architektury (śmiesznie, bardzo lubię, kiedy główne wejście to gigantyczne schody i matki z wózkami, staruszkowie i niepełnosprawni muszą wchodzić przez podwórko od kuchni :D). Wystawy, jak wystawy, najszczęśliwsze byłyśmy z pięknej i darmowej toalety (nie tak łatwo o to w Oslo).

Widok z fortecy miejskiej na rausz:



Potem dosięgło nas przekleństwo podróżowania w grupie. Było nas 6, każda chciała robić co innego. Do 3.30 nie mogłyśmy się zdecydować - Muzeum Muncha czy może wyprawa promem na wyspę i muzeum wikingowego statku i stave church? Byłam za Munchem, bo i tak zbierało się na deszcz. Ale przegrałam...

Pałac królewski:



Szybko skoczyłam odebrać bilety na wakacje dla mnie i Janka, obkupiłam też w bilety nasze rowery, a o 4.05 spotkałyśmy się pod ratuszem, skąd miałyśmy popłynąć promem na wyspę muzeów. Wtedy właśnie zaczęło padać.

Nie było opcji innej niż zwiedzanie barów i kawiarni, bo muzea w Oslo zamykają się wcześnie (5 albo 6). Problemem była oczywiście nasza liczebność, bo zanim zasiadłyśmy w pierwszej restauracji (bardzo dobrej z resztą, kiedy piłyśmy kawę, ciekły nam ślinki na widok tego, co jedli Norwegowie po sąsiedzku... i byłyśmy takie mokre i głodne...), przeszłyśmy pół miasta, i to w deszczu. Kolejny był McDonalds, bo tam nie pilnują i można jeść własne jedzenie. Złożyło się, że zaszłyśmy do jednego z tych w dzielnicy imigrantów. Stajnia Augiasza - doprawdy, jeśli się pomyśli, że przyjeżdżają do Europy z Azji, żeby żyć po europejsku i robią sobie coś takiego... Uh. Wszyscy goście, prócz nas i pięciu bardzo pijanych Norwegów byli nie-europejczyykami, łącznie z obsługą. Podłoga lepiła się od lodów i napojów, stąpałyśmy po tych śliskich wyspach w morzu rozlanej kawy i coli, by dotrzeć do jedynego stolika nie zawalonego śmieciami. Przetarłyśmy go sobie, położyłyśmy serwetki jako obrusik. Po sąsiedzku dziewczyny urządziły sobie zakład fryzjerki, matki puszczały dzieciaki na bosaka po restauracji (!).
Na końcu dotarłyśmy do bardzo porządnie wyglądającego pubu, w którym piwo miało kosztować tylko 37 koron. Okazało się jednak, że to niezupełnie tak, miejsce jest za dobre dla nas, a żeby usiąść przy stoliku, trzeba zamówić żarcie. Przeniosłyśmy się do sąsiedniego lokalu, w którym piwo kosztowało 48 koron (dla niewtajemniczonych: to 25 zł za Carlsberga 0,33 :P - nie pijcie w Norwegii). Sześć pięknych młodych dziewczyn = zero świętego spokoju; gdy tylko usiadłyśmy, przyczepił się do nas jakiś gość, potem jego koledzy. Potem gadali tylko z Brendą, tylko ona nie spławia na tyle wprost, żeby mogli nie rozumieć jej aluzji jako "nie".

Nie rozumiem też, o co chodzi z europejskim poziomem edukacji. Nikt nie wie gdzie jest Polska ("North of Germany?"..., "Close to Russia?" - tu akurat zgadli, w końcu jesteśmy sąsiadami :P). Jednemu z tych chłopców było naprawdę bardzo przykro, patrzył na mnie tymi mokrymi ciemnymi oczami, obiecał pouczyć się geografii. Doprawdy.

O 23.00 powiózł nas autobus do Goteborga. Ogólne wrażenia z wycieczki? Oslo jest najdroższym miastem Europy, z lekka chaotyczne, pełne autostrad w środku miasta (mają pochować je w tunele), rojące się od bezdomnych i podejrzanych typów... ale przyjemne, malutkie, zielone w tych bardziej cywilizowanych częściach. Piękne jest może i fiord.

Morze i Oslojford o poranku:



Feng shui mówi, że dla miasta najlepiej, gdy od północy ma góry, chroniące przed zimnymi wiatrami, a od południa morze, zmiękczające klimat. Takie właśnie jest Oslo. Nawet burza jest tam miękka i delikatna.