poniedziałek, 22 grudnia 2008

Nadal 2 dni do Świąt...

...i nadal nikt się nie odzywa... Może coś się stało? Mam popsuty telefon, nie mogę zadzwonić. Ale wysłałam sporo mejli.

A to my sprzed chwili. Zostało nas troje.

Jakieś 2 dni do Świąt...

... i nikt się do mnie nie odzywa. Świetnie, pewnie karmią karpie w wannie. To nic, wcale się nie smucę, że nic nie wiem i nikt nie pisze, mam projekt i jest mi bardzo dobrze.

Oto jedna z naszych plansz:

piątek, 19 grudnia 2008

5 dni do Świąt...

...a ja dłubię. Wszyscy skończyli, zaraz wyjeżdżają, ale my mamy projekt do skończenia.
Jest źle, bo potrafię wyliczać tylko nieprzyjemne strony życia. Mam całą listę i przewracam ją sobie w głowie. Jem groszek z ryżem i tuńczykiem. Piję dużo herbaty. Piję za dużo kawy.

Dla równowagi kilka nieprzyjemnych oraz kilka przyjemnych faktów z mojego życia:
+ jestem mistrzynią Photoshopa
- dostałam podwyżkę za mieszkanie
- zepsuł mi się telefon i nie chce się włączyć
+ 3D nie jest takie trudne, powoli staję się mistrzynią Rhino
- nie ma śniegu, a ja kupiłam narty
- moja siostra się do mnie nie odzywa i nie wiem, czy kupiła mi spodnie na narty
- J. nie odzywa się i nie wiem, czy kupił bilety na pociąg
- w ogóle wszyscy w Polsce są zajęci Świętami i nikt się do mnie nie odzywa
- nie zrobiłam jeszcze świątecznych zakupów, przynajmniej nie całe
- pocztą przychodzą tylko rachunki
- jest zajebista pogoda, a ja robię projekt
+/- no właśnie, dziś nie pada

sobota, 13 grudnia 2008

11 dni do Świąt...

... och Santa Lucia Dag!!!

Dziś Szwedzi świętują Santa Lucia Dag, czyli dzień przynoszącej światło św. Łucji. Jeśli wejdziecie na stronę IKEI, na pewno jest tam napisane, że z tej okazji rozdają w Jankach glog i małe ciasteczka cynamonowe.
Św. Łucja jest włoską świętą, tradycyjna na ten dzień melodia też jest włoska. Proszę, ile mnie dziś łączy z Rzymem, stolicą świata.

Jak pozwiedzała dziś nasza nauczycielka szwedzkiego: to dziwne święto. Właściwe to polega na tym, że wstaje się wcześnie i pije kawę w gronie rodziny. Ilu ludzi, tyle opinii.

Jak świętowałam? Otóż wstałam rano, wypiłam kawę, z tym, że sama. Moi sąsiedzi śpią o 8 rano. Zrobiłam kilka ćwiczonek w książce i ruszyłam. Bardzo rześko. O 10.30 zaczęliśmy zajęcia, z grupy dwudziestoosobowej zostało nas może siedmioro. Przez dwie godziny robiliśmy ćwiczenia z gramatyki. Bardzo energetyzujący początek dnia. Kiedy wróciłam, Antonius właśnie zabierał się za śniadanie. Była 13.30.
Poszłam pobiegać i musiałam biec przez cały czas, tj. godzinę i piętnaście minut, bo było za zimno na dreptanie. Potem prysznic i trzy kanapki, i już już wybierałam się na zakupy, gdy do moich drzwi zapukały Katrin i Luisa i zaprosiły mnie na pieczenie tradycyjnych bułeczek na Santa Lucia Dag. Są w grudniu popularniejsze od kanelbullar. Tak naprawdę to zwykłe bułeczki z ciasta drożdżowego, nawet nie za bardzo słodkie, ale całe żółciutkie (szafran) i z dwiema rodzinkami (które ja usuwam przed pożarciem). Popiłyśmy kawą i wyszłyśmy do Hagakirkan, w którym odbywać się miały jakieś uroczystości.

Katrin + jej kuchnia + jej sąsiedzi + bułeczki (zdjęcie moje, aparat Katrin):




Kościół był przyjemnie ciepły i rozgrzany światłem świec. Panny w białych szatach z bukszpanowymi wieńcami na głowach i świecami w dłoniach przeszły śpiewając przez środek kościoła. Tak rozpoczął się występ dziewczęcego chóru, śpiewającego tradycyjne świąteczne piosenki. Było naprawdę słodko.

Wnętrze kościoła:



Tu dwie członkinie chóru w tradycyjnych strojach (zdjęcie Luisy, aparat Katrin):



Ale Santa Lucia może być tylko jedna (to co widzicie to rzeczywiście wieniec z powtykanymi świecami...) - zdjęcie Luisy, aparat Katrin:



Świąteczny jarmark - jeden z wielu w mieście - dziewczęta i starsza pani u wrót sklepu z czekoladą i pralinkami (środa).



A to już w sklepie... Nic nie kupiłam.



Przez dwa ostatnie dni natomiast siedziałam cały czas w studio i dłubałam. Czas mija szybko w wirtualnym świecie autocada.

Pozdro dla tych, którzy wierzą, że przestrzeń cada jednak jest nieskończona...

środa, 10 grudnia 2008

14 dni do Świąt...

... i moja homesickness przybiera niepokojącą postać. Wczoraj (właściwie już dziś) naszła mnie myśl, że progress wymaga praktyki i regularności, a dzień bez niemieckiego jest dniem straconym. Do wyboru miałam opcję najmniej zobowiązującą umysłowo (bierne oglądanie), ale w dwóch postaciach: Elizabeth i Vom Suchen und Finden der Liebe. Wybór padł na to pierwsze, i tak do 1.30 w nocy usiłowałam zrozumieć, o co właściwe chodziło z tymi katolikami. Za to teksty o uczuciach, dumie i honorze rozpracowuję bezbłędnie.
Wiem Beato, dlaczego tak się lubisz tym filmem katować. Ona jest taka chuda, twarda, wykształcona i mądra. Mocna kobieta, której nikt nie chce, bu.

Dzień upłyną pod hasłem zakupów. Wpadłyśmy do studia o 11, dłubałyśmy, dłubałyśmy, ale o 14.30 Anne i Katrin szły na świąteczny jarmark, i już miałyśmy nie iść, kiedy zaczął padać śnieg i zrobiło się tak zimowo... Więc poszłyśmy i miało nam to zająć tylko dwie godziny, ale wiecie, jak to jest. Dzień przekrojów zamienił się w dzień bimbania, co oznacza, że weekend zamieni się w dni robocze.

Ponieważ zima nie jest taka zła i na rowerze da się jeździć cały rok, z okazji niezakończenia sezonu wybrałam dla moich Stałych Czytelników kilka plakatów. Rowery są trendy i sustainable!

Cat on Bike
by Jay Ryan dedykowany wszystkim miłośnikom zwierząt i Czytelnikom o giętkich kręgosłupach.




Feel the Balance dedykowany Czytelnikom, którzy cienią równowagę wewnętrzną, zwłaszcza Beacie, która napewno docenia walory estetyczne tej właśnie pracy (inne plakaty autora na http://www.behance.net/Gallery/print_1/44822)



Mój typ na dziś, czyli jak pięknie jeździć po oblodzonych drogach i jak pięknie o tym plakatować!!



A ta silna blondyneczka to ja (to autentyczna reklama z zamierzchłej przeszłości):



Kolejna nimfa reklamująca rower:



A tu już nie nimfa:



I na zakończenie złożony prawie wyłącznie z łydek jeździec z dwiema butelkami szery na kierownicy dedykowany jednemu z Najbardziej Stałych Czytelników:



A teraz wejdźcie tu: http://images.google.pl/imgres?imgurl=http://farm3.static.flickr.com/2117/2236105777_6fe89de6f5.jpg&imgrefurl=http://www.flickr.com/photos/fixedgear/2236105777/&usg=__lVSws0F-QdRZC_XD16H2TC15gVM=&h=425&w=319&sz=44&hl=pl&start=104&tbnid=SESyk8MICZcxSM:&tbnh=126&tbnw=95&prev=/images%3Fq%3Dbike%2Bposter%26start%3D84%26gbv%3D2%26ndsp%3D21%26hl%3Dpl%26sa%3DN

wtorek, 9 grudnia 2008

15 dni do Świąt

Dokładniej: 15 dni do mojego powrotu. Rozpoczynam wielkie odliczanie. 15 dni, które miną bardzo szybko, bo musimy oddać projekt przed świętami.

Siedzimy sobie dziś od 9, poszłyśmy biegać w ciągu dnia (pogoda była bardzo piękna, tj. nie padało), zjadło nam to cztery godziny (w tym dwie godziny biegania), od 5.30 siedzimy i dłubiemy... i pewnie jeszcze posiedzimy... i podłubiemy...

Ale projekty są dobre! I niech wszyscy niepolitechniczni nietechniczni żałują, że ich nie mają - nie ma nic, co lepiej odciąga myśli od spraw smutnych, nie ma nic lepszego na nieudaną miłość, tęsknotę, zepsuty kaloryfer i czekanie. Projekty górą! Nie nudzimy się!

Dziś jest więc dzień rzutów. Jutro dzień przekrojów. Pojutrze dzień siteplan i modelu. Przyszły tydzień to opracowanie prezentacji i filmy z modelu. Taki jest plan, a dobry plan to połowa sukcesu.

sobota, 6 grudnia 2008

Remoncik

Teraz opowiem Wam bardzo ciekawą historię.

Wpierw wczujcie się w klimat.
Czwartek, 7.15 rano, słońce wzejdzie za godzinę, za oknem egipskie ciemności, sąsiednie wzgórza toną we mgle, światła w oknach wszystkich budynków pogaszone, tylko autostrada zakorkowana.
W piżamce w różowe i fioletowe kotki wyczłapuję półprzytomna z pokoju, do drzwi łazienki mam dwa metry. Na tym odcinku, ni z tego ni z owego, zagaduje mnie człowiek z SGS (czyli pracownik mojego akademika) i pyta, czy może mi teraz pomalować pokój.
Omawiamy tę kwestię przez jakieś 15 minut. Trochę mi głupio, w tej piżamce, bez okularów, rozczochrana, ale dzielnie podnoszę głowę wysoko i staram się wyglądać poważnie.
Ustalamy, że piątek 7.30 może przyjść z malarzem i pomalować wszystko, wymienić meble, gniazda i klamki szafek, okna, drzwi. Super.

Piątek rano, 6.00 wstaję, wymiatam z pokoju wszystkie swoje rzeczy, krzesło, fotel i stół na korytarz. 7.20 przychodzi dwóch ludzi z SGS, kiedy jem śniadanie, wyjmują okno z ramy i znikają z nim w tajemniczym przejściu z naszego korytarza do nie-wiadomo-kąd (normalnie te drzwi są zawsze zamknięte). Udaje mi się zajrzeć w ten nieznany mi wymiar: winda towarowa i mały składzik. Spoko.

Mój pokój wygląda tak (zauważcie brak okna):





I moje meble na korytarzu (na pierwszym planie część naszej kolekcji obuwia):



Kiedy jem śniadanie, wracają z oknem, z którego starli starą farbę. Klamka odkręcona. Montują okno.
Oni działają, ja dzielnie idę na zajęcia na 9.00. Kiedy wracam, malarz pomyka z pędzlem. W moim pokoju śmierdzi farbą olejną (szafka, okno), zimno, bo okno się nie zamyka (nie ma klamek) i stoi tylko łóżko i biurko (innych mebli nie wnieśli). Ku swej zgryzocie zauważam, że nie ma też gniazdek, tylko jakieś bebechy wystają ze ścian. Pod ścianą zwinięte w rulony tapety, wiadra farb i kleju, szczotka, zmiotka, etc.

Weekend spędzam w takich warunkach, co nie jest nawet takie straszne. Jedyny problem polega na tym, że nie mogę korzystać z prądu w moim pokoju, a tylko tu mam gniazdko do netu. Kable mam za krótkie. Ale jakoś daję radę.
W poniedziałek malarz przychodzi o 7.30, ja wywlekam się z łóżka (nadal w piżamce w kotki) i otwieram mu drzwi. Patrzy i pyta, czy ma przyjść za godzinkę. Bardo mu jestem wdzięczna za tę dobroć. Przychodzi za dwie godzinki z jakąś laską, pogwizdują i malują, ja wychodzę na zajęcia.
Wracam i wszystko jest pięknie. Pomijając to, że nadal nie mam gniazdek, tj. mam, ale są nie przykręcone, więc jeśli trafiam w dziurki gniazdka (tj. plastikowej osłonki), nie oznacza to, że trafiam w odpowiadające dziurki w bebechach pod spodem. Mocuję się jakieś pół godziny i jestem w stanie korzystać z jednego z trzech gniazdek w pokoju.
Do dziś nie wprowadziłam się do końca, bo są tu ciekawsze rzeczy do roboty. Do dziś nie mam też więcej niż to jedno gniazdko.

Stan w miarę obecny:



I mój nadwiędnięty kwiatek na nowym parapecie:



Dostałam też 4 z Nordic Architecture. Uh, geniuszem nie jestem. Pozdro dla tych, co mają same piątki (a są tacy wśród Stałych Czytelników, wiem to!).

czwartek, 4 grudnia 2008

I miasto roświetlone tysiącami lampek...

...co nie jest zgodne z zasadami zrównoważonego rozwoju. Ładnie?

Co tu się tak naprawdę dzieje

Zamieszczam nieco zdjęć z wydziału.

Tu miejsce wypoczynku, w którym nie wypoczywamy (bo to na trzecim piętrze, a my jesteśmy na pierwszym i nie chce nam się chodzić). Te czarne - to wielkie poduchy. Te białe na czarnym - to króliczki.



Tu jemy lunch - to piwnica.



Tu podgrzewamy lunch - też piwnica.



To my w piwnicy, rozjaśnieni światłem z dziedzińca. Ja jak zwykle w ruchu i w kaloszach.



Tu Anna udaje, że śpi na laptopie. Tak naprawdę bardzo ciężko pracuje. W tle Fransesc i Miquel.



Moje stanowisko pracy. Anna robi miny.



Model naszego osiedla dla staruszków. Mamy zielone dachy (tektura).

Mistrzyni gotowania

Tak, to właśnie ja. Ponieważ ciągle jem (jadłam!) makaron z warzywami, doszło do tego, że jak sobie coś ugotowałam, nie miałam już na to ochoty i odkładałam do lodówki. W ten sposób schudłam 2 kg. Ale te czasy się skończyły. Anna powiedziała: jeśli nie masz pomysłu, zajrzyj do internetu.

Teraz zamiast klusek z warzywami jem kluski ze smażoną szynką, winogronami i śmietaną. Co za odmiana!

A co dziś na obiad? Kluski śląskie. Zobaczymy.

Pozdro dla wszystkich, którym gotują mamy i babcie! (albo którzy sami umieją gotować lepiej ode mnie)