sobota, 15 listopada 2008

Rącza sarna...

...galopująca przez pachnący wiosną las. Taki obraz mam przed oczyma, gdy w zapoconych i zabłoconych ciuchach przedzieram się przez krzaki nad jeziorem Dejla. Kiedy już naprawdę nie mogę biec (a tu wiatr ma zasadę, że zawsze wieje w twarz), skupiam się na oddechu i wyobrażam sobie, że moje uda są tak szczupłe, że spodnie, zamiast się na nich opinać, powiewają na tym upiornym wietrze. Dochodzą jeszcze skałki i wzniesienia oraz korzenie wystające ze ścieżki.

Ku mojemu zdziwieniu odkrywam, że lubię biegać. Trochę problematyczne bywa to, że tu zawsze jest po deszczu, a ścieżki zawsze są... hm, upstrzone (?) końską kupą, ale poza tym jest spoko. Czuję, że to bardzo szwedzkie uprawiać jogging w stroju z metką Craft. Źle się czuję, gdy się nie ruszę raz na dwa dni. Dotleniony mózg pracuje lepiej, a i buzia jest bardziej rumiana.

Dziś i dwa dni temu biegałam z Anną. Anna nie ma stroju Craft i ludzie dziwnie na nią patrzą. Myślę, że podejrzewają, że ukrywa się w lesie przed policją czy coś takiego. Nie zmienia to faktu, że jogginguje nam się razem bardzo dobrze i bardzo wesoło (zwłaszcza to drugie).

No i może na wiosnę będę tą rączą sarną w pachnącym wiosną lesie, czego sobie i Wam, drodzy Czytelnicy, życzę.

Brak komentarzy: